Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

Buśko stał i śledził każde poruszenie, którego znaczenie, długi pobyt przy księciu, nauczył go tłómaczyć.
Po pewnym przeciągu czasu, Biały powstał nagle, odprostował się, przybrał postawę niewłaściwą mnichowi, ujął się w bok i spoglądając ku drzwiom, zobaczył Buśka, który zdala próbował mu się uśmiechać. Nie odważył się jeszcze go zagadnąć.
Książę, którego podpatrzył wśród walki dusznej, groźno nań patrzył.
— Paneczku! paneczku! — cicho począł od progu Buśko. — A co? a co? nie dobrych ja wam gości przyprowadziłem? Oni nas ztąd chcą zabrać! Jak Bóg miły, dobrzeby to było! ach! dobrze! Skończyłyby się nasze męki... Wrócilibyśmy panować do Gniewkowa.
Co Panu Bogu po nas, kiedy my się do tej służby nie rodzili, ani książę, ani ja... Jabym wolał drwa rąbać w czystem polu... tu więzienie i niewola... Lada gbur przewodzi księciu, a mnie lada kleryk w kark tłucze i obchodzi się jak z bydlęciem, dlatego, że ja po łacinie nie umiem.
Złożył ręce.
— Paneczku... jedźmy z nimi! Popróbujmy szczęścia.
Klasztor — no klasztor, kiedy już koniecznie ma być, to choć tam, w tej ziemi, gdzie nasi ludzie, a tu...