W ostatniéj swej rozmowie z posłami, on, co ich, jadąc do Awinjonu śmiałością swych pomysłów zadziwiał, co marzył już o zdobyciu korony i przypominał im Łokietka — niespodzianie — nagle, zmienił zupełnie plany swoje.
— Niech mi mój Gniewków oddadzą — wołał nie chcę więcej nic... Potrzebuję spoczynku — przyjaciół dosyć nie mam, zapomniano o mnie, porywać się nie chcę na to, czego niedokonam... Ludwik mi Gniewków oddać musi.
Z tą już myślą, nie daleko siągającą[1], Władysław pojechał do Budy.
Dwa lata upływało, w Polsce się go przestano spodziewać. Dochodziły wieści, że książę w Budzie, na łasce siostrzenicy siedział, nic u Ludwika nie mogąc wyprosić, nawet małego Gniewkowa.
Wstawiała się za nim królowa napróżno — Ludwik go lekceważył i śmiejąc się żartobliwie, mówił mu:
— Mnichem jesteś — dam ci tu na Węgrzech opactwo w lasach, abyś miał gdzie polować i skryć się w gąszczach, gdy ci klauzura dokuczy.
Wierz mi, to dla ciebie lepsze od Gniewkowa, gdzie ci ludzie głowę zawracać będą, a ty powolny im, głupstwa możesz robić... Żal mi cię... Bądź na Węgrzech Opatem...
Mówiono też, iż Władysław jak Opatem być nie chciał, tak i o ślubach zakonnych, od któ-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – sięgającą.