Lasota, choć w duszy się uśmiechał z tych marzeń, nie śmiał go rozczarowywać.
Jechało się małemi dniami, trochę lękając pogoni, zbaczając z gościńców — a że pora była nie bardzo sprzyjająca podróży, książę nim do Krakowa przybyli, znużył się, zniechęcił, opadł na siłach.
Musieli go towarzysze podtrzymywać, zachęcać, namawiać. Na noclegi przybywali zrozpaczeni — gdy się trafił spoczynek dobry, męztwo powracało.
Tak się wlekli ku Wielkopolsce. Już się do niej zbliżali, gdy spór wynikł z tego, od czego poczynać i zkąd należało.
Lasota i inni wszyscy radzili księciu, aby od Gniewkowa swojego rozpoczął, gdzie miał przychylnych ludzi, sługi stare.
Książę natomiast, choć łatwo się zrażał, gdy teraz nabrał jakiejś nadzwyczajnej otuchy, nie znał granic fantazji bujnej.
Chciał ubiedz z czterma ludźmi ni mniej ni więcej, jak Gniezno. Dowodził, iż miał tam znajomych, oddanych sobie, iż mieszczanie mu pomogą, a duchowieństwo się ulęknie i jeden z najważniejszych grodów wielkopolskich odda w jego ręce.
Było to tak nieprawdopodobnem i dziecinnem, e[1] towarzysze osłupieli, lecz Biały ani mówić
- ↑ Błąd w druku; powinno być – że.