cznych ludzi. Lasota rad był, że Białego nareście widział takim, jakim go tu mieć chciano.
Zaledwie dokończywszy wieczerzy, książę konie kazał przyprowadzić... Hanko ofiarował się do bramy towarzyszyć i postarać, aby ją otwarto.
Czuł się też biedny człek w obowiązku, ugościwszy pana, jakimś podarkiem, wedle ówczesnego zwyczaju go uczcić.
Na samem wyjezdnem biegał, łamiąc sobie głowę, coby mu mógł ofiarować i wreście najulubieńszego sokoła, który do łowów był unoszony, przyniósł księciu, gdy już na koniu siedział.
Dar to był w tej chwili, gdy nocą spieszyć musiano, i nie bardzo było komu ptaka doglądać, dosyć kłopotliwy, lecz książę i sokoła za dobrą wróżbę uważał. Kazał go jednemu z towarzyszów na rękawicę wziąć, oczy mu kapturkiem przyśłoniwszy i wdzięcznie od Hanki go przyjął.
Tak tedy w Gnieznie zyskawszy, zamiast rycerzy — tylko ptaka, którego później Buśkowi oddano w opiekę, i choć się opierał, kazano mu go piastować — ruszyli o gwiazdach ku bramie, przeprowadzeni przez Hanka, drogę im do Włocławka rozpowiadającego.
Noc miała starczyć na dostanie się do grodu, który, jak Hanko zaręczał, stał pusty niemal i bronić się nie mogł.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.