wyrwało się z kątów, zaglądając, kto taki przybywał. Biały krzyczał stojąc na koniu.
— Sam tu, do mnie! kto tu starszy!
Za księcia przykładem, Lasota i inni podnieśli głosy ogromne, wrzawa się zrobiła, i w tej chwili przestraszony nią, z mieczem w ręku, ale bez zbroi też i hełmu — wyskoczył z bocznego zabudowania Gąska, dowodzący na zamku.
Był to człek mężny, ale zardzewiały w spokoju, powolny już, bo podstarzały, umysłu tępego trochę.
Widząc wpadających na zamek ludzi niewielu a gospodarzących tu i wołających nań, jak by do tego prawo mieli, nie mógł przypuścić, aby się tu działo coś nieprawidłowego... napaść taka zdawała mu się nie możliwą.
Biały z koniem podjechał ku niemu.
— Wyście tu starszym? — zawołał groźno.
— A ja!
— Nie znacie mnie?
Gąska popatrzał nań.
— Zkąd bym miał znać! — odparł.
— To drudzy mnie poznają — rzekł książę. — Przyjeżdżam z rozkazem królewskim, aby mi zamek był oddany. Rozumiesz... Jestem książę Gniewkowski. Król Ludwik puścił mi moją dzielnicę, ze Włocławkiem i innemi grodami.
Zajmuję zamek od tej chwili.
Stary Gąska pogładził wąsa.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.