Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

uśpiony w nim odżył, i że teraz jest tym, jakim ma być już na przyszłość.
Jeden może biedny, zmęczony Buśko, który z równie jak on sam smutnym, najeżonym ptakiem, siedział osowiały w pierwszej komorze, i wszystkim do niej zaglądającym, powtarzał.
— Dawajcie jeść i pić; — jeden Buśko przeczuwał złego coś, i jego podniesiony, wesoły głos księcia nie łudził.
Gromada mieszczan, kupców, rybaków, różnego ludu zalegała już podwórce całe, gdy książę namyśliwszy się, nareście wyszedł na przedsienie do niej. Przybrał postać, oblicze, dumę, wzrok nakazujący panującego.
Łatwym mu to było — miał w istocie urok pewien, który choć baczniejszego wejrzenia nie mógł oszukać, dla tłumu miał w sobie coś poszanowanie obudzającego.
Panem się urodził, a choć natura ta już siły wewnętrznej swej pozbawioną była, zachowała blask powierzchowny.
Z uśmiechem na ustach, pańsko, łaskawie, majestatycznie począł witać Biały odkryte przed nim głowy. Wójt pierwszy kołpak podniósł do góry i zawołał — Żywie!
Cały gmin z niezmiernym zapałem powtórzył za nim okrzyk.
Skłonił się książę.
Buśko korzystając z tak dobrego usposobie-