Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

ogarnęło. Pucołowata twarz jego i szerokie usta uśmiechem się rozjaśniły, podniósł sokoła na ręku, który mu się miotał, tak nieostrożnie, że kapturek źle przymocowany spadł mu z głowy, a ptak, który pęt na nogach nie miał, korzystając z chwili skrzydła rozwinął i swobodnie puścił się w powietrze.
Nie wielka była nadzieja, aby teraz do ręki, do której był nienawykły powrócił.
Strata mogła się odbić na plecach Buśka, lecz uniesienie i radość były tak wielkie i powszechne, że on wcale na to nie zważał, książę o czem innem myślał.
I jego ogarnęło wzruszenie...
Stał znowu na tej ziemi, którą za swą spuściznę, za ojcowską uważał. — Lud go tu witał jak pana swego rodzonego, z którym wieki związek utrwaliły.
W podwórcu zamku, opuszczonego bardzo, który mu się wydał ruiną — nietylko Gniewosz stał, nietylko cała starszyzna miejska, ale kilku ziemian zwołanych na prędce. Oprócz tego gmin cały wysypał się na powitanie.
Zapał, jaki się objawił we Włocławku, nie mógł być porównanym do tego uniesienia, z jakim go tu witano.
Jest w naturze ludzkiej to przywiązanie do wspomnień przeszłości. Nie jedno serce potrzebuje lat długich rozłąki i zapomnienia, aby ży-