Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiek uczynił go zgryźliwym, podejrzewającym, gadatliwym nad miarę, i choć w gruncie serce miał dobre, z obowiązku udawał okrutnego i nieubłaganego. Ludzie, co z nim dłużej żyli i lepiej go znali, przywiązywali się do niego, kochali starego i nie pomienialiby byli na łagodniejszego z pozoru.
Obcy mieli o nim to przekonanie, że tyranem był srogim, bo odgrażał się nieustannie, słowy cierpkiemi szafował, a łajał od rana do nocy.
Swoi, uśmiechali się z tego, wiedząc że burze te zawsze się ciepłym deszczykiem kończyły.
Nigdy Złotorya tak dobrze nie była opatrzoną i obwarowaną; a choć się żadnego napadu nie obawiano, dostatek był wszelkiego przyboru do obrony, straże dzień i noc do koła chodziły... Na murach kamieni, drabin, haków, kół zębatych, belek gwoździami nabijanych, smoły beczek całe stosy leżały.
Wały i opasanie od rzek i od lądu w najlepszym znajdowały się stanie, brona nie podnosiła się, chyba gdy tego była konieczna potrzeba.
Żołnierz z załogi nie mógł się potajemnie wykraść na miasto, bo go miano ciągle na oku.
Wychowaniec starego Romlika, zastępca jego i prawa ręka, młody Łukosz Gozdawczyk, naśladował go we wszystkiem.
Jemu to zdał zamek Romlik na zbliżające się święta wielkanocne, dawszy się uprosić bratu