wieczorami. Chciał niespodzianie go najechać, ale brat nie puszczał. Sprzeczyli się z sobą, śmiejąc.
Wreszcie Janko pochował konie Romlikowi, siodła mu pozamykał i zaklął się, że nie da mu wyjechać aż po świętach.
Wieczora tego, przeciw zwyczajowi w Podgórkach nie było nikogo z gości, bo każdy przed świętami miał coś do czynienia w domu.
Nagadawszy się do syta dwaj bracia, z kurami spać poszli. Prawda, że wstawali też, gdy drugie kury piały o brzasku.
Romlik sypiał w swironku[1] osobnym na podwórzu, izby zadusznej nie znosząc, bo był do wolnego powietrza w obozach nawykły. Jak to podówczas po staroświecku wszędzie prawie się działo, na noc żadnych drzwi nie zasuwano, we dnie też, choć wszyscy ze dworu wyszli, sromem było kłodki przywieszać i o zamki się troszczyć. Napaście się trafiały, ale kradzieże nigdy.
Romlik, który sen miał bardzo czujny, zbudził się, leżąc na swem sianie, otulony opończą tylko, bo mu się zdało że tentent jakiś usłyszał, a potem ciche w dziedzińcu szeptanie, które w głośniejszy gwar przechodziło.
Nie mógł zrozumieć, coby się przygodzić mogło w tak zwykle spokojnym dworze, ucha nastawił pilno — bo wołania i pokrzyki dochodziły go coraz wyraźniej. Poznał już głos brata i zawodzenia kobiece.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – świronku.