go niemal opanował, już nie Gniewkowskie księstwo myślał zagarnąć, ale bodaj całą Wielkopolskę...
Czuł się bohaterem, sobie przypisując co było dziwnym tylko składem okoliczności.
Buśko chodzący za nim i wpatrujący mu się w oczy, rychło li zmieni się i wybrykiem jakim dzieło dokończy — zaczynał sądzić, że szczęście może go uczynić wytrwałym.
Na zamku, ponieważ dostatek się wszystkiego znalazł, rozporządzano się, nie pomnąc o jutrze...
Ludzie przybyli z Białym gospodarowali, odbijano komory, wyciągano zapasy, wytaczano beczki, chwytano co lepsze zbroje.
Szaszor, który nie bez przyczyny sobie po części przypisywał zdobycie Złotoryi, i niem był podbudzony do nowych jakichś zamachów... — gryząc palce chodził po podwórzu. Nie dosyć mu tego było.
Widział się już w przyszłości naczelnym wodzem księcia... dowódzcą na zamku, kto wie, jakim dostojnikiem nowego władzcy... Chciał dać jeszcze większy dowód swojej przebiegłości i dowcipu.
Książę tylko co był zrzucił szyszak, porozpinał się i zabierał spocząć nieco, a myśleć co dalej czynić i gdzie się sam ma z dworem i siłą swą mieścić, gdy na progu, wąsy kręcąc, pokazał się z miną butną Szaszor.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.