potwierdzenia; a było mu tak pilno, że spostrzegłszy Buśka, który z sznurkowania po izbach z sakwą na plecach powracał, krzyknął nań, by mu wołał Lasotę.
Ten niedaleko był i pośpieszył natychmiast.
O ile pilno było wezwać go księciu, teraz, gdy go ujrzał przed sobą, znalazł się zakłopotanym i nie wiedział, jak go badać. Nie śmiał rzucić tego pytania, które mu paliło usta. Zarumienił się.
Lasota stał i czekał.
— Wszak się nie mylę, — bąknął nieśmiało Biały, — wszak w Dyżonie, i później, mówiliście mi, przypominam to sobie, o Bodczy... Wszak kazał mnie on pozdrowić?
— Tak jest, — potwierdził Lasota, — lecz od tego czasu nie widziałem go, anim o nim słyszał...
Księciu pot kroplisty na czoło wystąpił.
— Tak, — rzekł, — cała ta rodzina była mi przyjazna...
Spojrzał na Lasotę, który sobie przypomuałi[1] Frydę i dorzucił z uśmiechem.
— Nawet Bodczanka naówczas pozdrowić was kazała.
Biały oczy spuścił wstydliwie.
— Tak, — dodał, — mówiliście mi, że nie wyszła za mąż...
— Powiadano, że też nie myślała ślubować
- ↑ Błąd w druku; powinno być – przypomniał.