Zbliżywszy się więc ku zamkowi, oddziały dostały rozkaz opasania go, a Szaszor na koniu z kilku dobranymi, nieustraszony podbiegł pod wrota. Tu już widać było ludu dosyć skupionego, jakby się bronić zamyślał.
W pysznym swoim szyszaku, ale zbroi nie zbyt dobrze piersi okrywającej, z mieczem do góry, z głową zadartą, Szaszor przyskoczył, wołając.
— Kto tu starszy?
Po nad wrota wystąpił człek przygarbiony, w płaszczu długim, na mieczu sparty.
— Książę Władysław Gniewkowski, — począł donośnym głosem grzmiącym Szaszor, i wskazał na stojącego na koniu, — przybywa zająć wasz zamek... Otwierać wrota!
Głowę podniósł, stary milczał długo.
— Co za Gniewkowski książę? — odparł, — my tu nie znamy żadnego. Jeden co był, to się wyrzekł ojcowizny i sprzedał ją, a kaptur wziął... innego nie ma.
— Ten ci jest... Papież go uwolnił, a król mu oddaje dzielnicę.
Słuchając stary głową potrząsł.
— Wrota otwierać!
— Idźcie od wrót, bo się bronić będziemy, — rzekł stary powolnie.
Z po za niego wystąpił w tej chwili łucznik z ogromną kuszą już napiętą w ręku, i bełtem
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.