Sędziwoj[1] nawet się nie obejrzał w tę stronę, bo świątecznego dnia zbyt być dla czeladzi surowym nie chciał.
Tymczasem około drzwi coraz się większa kupka ludzi zbierała, z pochylonemi głowami słuchających jakichś szeptów, przerywanych wykrzyknikami.
Niektórzy ze słuchających ręce załamywali. Stało się widocznie coś, o czem wojewodzie oznajmić nie śmiano.
Wśród gromadki ciekawych, po za domownikami dojrzeć było można mężczyznę lat średnich, w odzieży podróżnej, zbłoconej i obryzganej, z twarzą bladą, opowiadającego coś i namiętnie rękami w różne strony ukazującego.
Był to wojak, który pot z czoła uznojonego ocierał, suknie na sobie stargane poprawiał i zamierzał widocznie wnijść do izby, a nie śmiał.
Obejrzał się wojewoda ku drzwiom, coś go tknęło i zawołał pacholika.
— Idź zobacz, co tam u drzwi za zbiegowisko.
Chłopak pobiegł, wcisnął się, stanął i, jakby przykazania zapomniał, nie wrócił prędko. Sędziwój niecierpliwy posłał drugiego, ale i ten u drzwi utkwił.
Był to znak, że się coś niedobrego przygodzić musiało, ze zmarszczonem czołem, iż właśnie w tę porę, gdy dar boży pożywać miano — zaszła
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Sędziwój.