łem. — Gotowi nawet takiego książęcia wziąć, byle kogo przeciw królowi postawić.
— Tak — odezwał się Sędziwoj[1] — tak... ja, co go znałem, powiedzieć mogę, iż nie ważyłby się na taki krok, gdyby go ztąd źli ludzie nie pociągnęli.
O wyjściu z klasztoru słychać było — a i o tem prawiono, że się bez przyczyny Wielkopolan nie stało — ale na Węgrzech, na łasce królowej mieszkał i miano mu opactwo dać...
— Sam je sobie tu wziął! — rozśmiał się Krystyn szwagier wojewody — zuch mnich! I jeszcze się gotów ożenić.
Żart był nie w porę, namarszczyli się wszyscy. Wojewoda stał posępny. Zwrócił się do gości.
— Raczcie daru Bożego zażywać — odezwał się — ja do ust nic nie mogę wziąć, dopóki do króla gońca nie wyprawię, królowej nie dam znać, i ludzi nie każę zbierać...
Po czterech zamkach, uzuchwalony gotów się rzucić na inne. Na warchołach, co się do niego przyłączyć gotowi, nie zbywa...
Radzić potrzeba zawczasu...
Pomimo zaproszenia, goście stali nie myśląc o chlebie, bo każdy był ciekaw jakichś szczegółów. Wyciągnięto od progu Drzemlika, badając go, lecz mało z niego dobyć się dało... Smutną tylko historję Romlika opowiadał...
Ruszano ramionami, podziwiając osobliwą
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Sędziwój.