rozkazanie królewskie, aby zamek zdawano — ludzie się ustraszyli...
— Przykazania królewskiego nie ma i być nie może! — zawołał wielkorządzca. Stawiłby się był z niem do mnie...
— Z Włocławka, zabrawszy część załogi, pobiegł do swojego dawniej Gniewkowa — ciągnął dalej Łukosz, a tam się do niego zbiegło pono różnego ludu dosyć... Zaraz też z niemi popędził na nas, ale wiedział że zamku inaczej nie weźmie, jak zdradą. Dlatego starego (tu wskazał na wóz) w Podgórkach chwycili i chcieli wieszać.
Około wozu, na którym leżał przywieziony Romlik, gawiedź się zbierała... wojewoda stał nad nim zadumany ponuro. W tem człowiek się przecisnął ku niemu w odzieży, która zamożnego mieszczanina poznać w nim dawała.
— Naprzód on zawitał do Gniezna — odezwał się kłaniając wojewodzie. — Bodaj czy nie mieli na myśli tak samo probować tam, jako później we Włocławku... Ale tu go poznał Hanko, do którego zajechał... i zbył się go...
Wojewoda słuchał z podziwieniem.
Nie było już wątpliwości, że się po opanowaniu czterech gródków, w siłę zbiwszy, rzuci i na inne. Potrzeba było nie tracąc godziny, zbierać siły i wystąpić przeciwko najezddzcy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.