gły... Była pewną, że księcia rozgrzeszy Papież i uwolni.
Wprawdzie wszystkie te nadzieje zachwiały się, gdy książę zamiast do Gniewkowa, pojechał do Budy i długo o nim słychać nie było — lecz Fryda Bodczanka miała wytrwałość wielką — przeczucia jakieś, upór niewieści...
Drugi raz zwycięzko na ojca spojrzała teraz, gdy nadbiegł poseł po zdobyciu Szarleja, oznajmujący, iż książę cztery zamki zdobył i starych przyjaciół pozdrawia...
Poseł ten, Lasota — choć przybył z próżnemi rękami, bo książę podarku kosztownego nie miał, a ladajakiego nie chciał słać — sprawił nadzwyczajną radość. Fryda spytała go, czy się księcia spodziewać mogą, lecz baczny Lasota, nie obiecywał go, tłumacząc, że wiele będzie miał do czynienia około odzyskanej dzielnicy, aby ją do stanu takiego przyprowadzić, by się obronić mogła.
Włocławek, Gniewków, Złotorję, Szarlej, trzeba było w żywność opatrzeć, w ludzi, w machiny i w pieniądze... Fryda rozumiała to... posłała życzenie szczęścia...
Dumną nim była...
Od tej chwili Bodcza, Dobrogost[1] Arnold, a szczególniej Ulryk spędzający święta w Drzdenku, o niczem nie mówili, tylko o Białym...
Wszyscy znali go zblizka i dobrze; stary pono najlepiej... Ten głową potrząsał, nie obie-
- ↑ Błąd w druku; brak przecinka.