powoli, potem coraz żywiej i goręcej z ust jego płynąć zaczęły.
Ulryk i Dobrogost winszowali mu odzyskanej dzielnicy.
Uśmiechnął się lekceważąco.
— Moja dzielnica — rzekł, — tylko na to mi służy, abym miał gdzie pierwszą postawić stopę.
Podniósł głowę dumnie do góry i spojrzał na Frydę.
— Moja dzielnica — dodał, będzie dla mnie obozowiskiem, miejscem dogodnem, z którego robić zamierzam wycieczki.
Słuchano go z uwagą; on z lekkomyślnością człowieka, który tajemnicy w sobie utrzymać nie umie, począł niewyzywany mówić z zapałem.
— Wiecie, że niegdyś chodziłem z krzyżakami na Litwę, miałem nawet myśl jakąś wstąpić do ich Zakonu... Mam z niemi dobre stosunki, kilku towarzyszów broni; sądzę, że gdy się do nich odezwę, zrozumieją interes swój i będą mi pomocą. Wielkopolscy ziemianie nie cierpią Ludwika, chcą Piasta, przecież nie kto, tylko oni z klasztoru mnie wydobyli. Mam więc świetniejsze nadzieje, niż błahe księztwo Gniewkowskie. Szczęście mi się wyraźnie uśmiecha, jest w tem palec Boży...
I wsparłszy się jedną ręką na stole — mówił ciągle z zaufaniem tem w sobie...
— Zaprawdę, życzę dobrze mężowi mojej
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.