Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

siostrzenicy, a lepiej jeszcze jej samej i córkom, ale one nie utrzymają się na polskim tronie. Dość im będzie Węgier i Włoch do podziału...
Milczeli słuchający, najmocniej zdumionym był stary Bodcza. Nie poznawał tego człowieka, którego pamiętał zniechęconym od świata i wzdychającym do spoczynku...
Ulryk i Dobrogost z czcią spoglądali na niego.
— Wszystko to — rzekł Bodcza powoli — możliwe przy łasce Bożej, lecz wiele potu i krwi na to potrzeba...
— Ludzie płyną do mnie, cisną się, mam ich więcej, niż się spodziewałem — rzekł Biały. — Grosza mi brak trochę, ale go Wielkopolska dostarczyć musi. Ludwik zajęty Włochami, sił wielkich przeciw mnie wystawić nie będzie mógł, tymczasem ja się w nie wzmogę. Złotorja[1] mocna jest, Włocławek także trzymać się będzie...
— Masz książę wodza już wybranego? przerwał Arnold, na tym wiele zależy...
Książę znowu się uśmiechnął.
— Dopóki go nie mam, — rzekł, — sam nim będę! Prawda, że z mnicha nagle nim zostać byłoby innemu trudno, ja mam we krwi to, żem do wojny stworzony... Teraz dopiero czuję, że to było przeznaczenie moje...

Tak się przechwalał książę, a gdy parę kubków wychylił i wejrzenie pięknej Frydy zagrzało

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Złotorya.