go trochę otrzeźwili. Zdobył sam nie wie jak, cztery Zamki... więc już o koronie marzy, i króla chciałby z tronu zrzucić; a jemu gdyby Gniewków dali — dość by z nas dwu było...
Fryda popatrzała nań groźno...
— Rozum swój zachowaj dla siebie — rzekła surowo...
Buśko odstąpił krok i widząc, że się wdał w nie swoją rzecz, począł szeptać ciszej.
— Królowo moja! gdybym ja wam mógł opowiedzieć, jak on przez te lata ciężko za wami wzdychał, a często wspominał... jak mi wasze pieśni w klasztorze sobie nucić kazał. A myślicie, że byłby swoją celę opuścił, gdyby go tu wasze nie wabiły oczy! Wszystko to co on czyni — tylko dla was... byle wytrwał!
Tu usta sobie dłonią jakby napuchłą zamknął, śmiejąc się.
— Przecież sam mówisz i dowodzisz, że wytrwać umie, — odparła Fryda.
— Ale nie we wszystkiem, — westchnął Buśko... Z Dyżonu, pojechaliśmy do Papieża, tam nam nie chcieii[1] nic dać i nic zrobić... Żeby był zaraz puścił się do Polski... jużbyśmy wszystką biedę przebrnęli — ale do Węgier, do siostrzenicy jechał. Cośmy tam czasu zmarnowali! Król omal znowu go w kaptur nie ubrał...
Szczęściem że o was pamiętał piękna Frydo...
Bodczanka milczała, słuchając.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – chcieli.