Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom III.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

więcej się zdobywać — lecz w pospolitym życiu, więcej od drugich nie wymagał.
Z czarnego świeżo wypieczonego chleba, krajano kromki potężne — zajadano sér, było pieczone mięso — a przyprawą do tego wesołość.
Zaledwie się zjawił oczekiwany wojewoda, gdy wszyscy się ku niemu rzucili.
Domarat był średnich lat, a wielkich sił i zdrowia rycerskiego mężczyzna, rumiany, hoży, krzykliwy, z sercem na dłoni. Witając wojewodę, z którym żyli w przyjaźni, wziął go wpół i niemal do góry na żart podniósł.
— Miłościwy panie — krzyknął do swych co go otaczali się zwracając — należałoby was jako zwycięzcę podnieść na rękach...
Okrzyknęli — Żywie! — drudzy czapkami podrzucając...
Wojewoda śmiał się ale półgębkiem, czoło miał zmarszczone.
Tuż stali oprócz Domarata Łodzia zwany Wilkiem, Grzymała Zębacz i kilku innych. Podkanclerzy poznański Iwo, stan duchowny przedstawiał, on też Łodziów szczyt nosił.
— Włocławek się poddał — dodał Domarat — dobry znak, zatem rychło pójdą i inne zdradą ubieżone grody...
— Daj Boże, i ja się tego spodziewam — odparł zimno Sędziwój, ale — na to pracować potrzeba. Złe nie śpi.