niedbać, a z nim skończyć... inaczej nasza gromadka wiernych królowi...
— Ho! — zawołał Wilk — nie damy się...
— Z tem poradlnem naprzód trzeba końca — wtrącił Iwo. — Póki ono nad nami ciężeć będzie, pokoju nie zaznamy...
— O poradlne pewnie król zjazd zwołać musi... — rzekł Sędziwoj[1].
— Znowu na Węgrzech? — spytał Domarat.
Milczenie było odpowiedzią.
— Król daleko odjeżdżać nie może, pewnie nad granicą gdzieś miejsce wyznaczy... — dodał Sędziwoj[2]. — A że się spodziewa burzy od ziemian, woli ją przebyć pod własnym dachem...
Na wszystkich twarzach odbiła się ta wiadomość smutnie...
Ten i ów wtrącił coś jeszcze, troska była widoczna, a ks. Iwo więcej niż wszyscy złego przewidywał.
Z mowy jego już przekonać się mógł wojewoda, że duchowieństwo, nawet najlepiej dla Ludwika usposobione, zniechęcone zostało i gotowe było opornym podać rękę...
Zafrasował się bardziej jeszcze... Tak upłynął czas do wieczora.
Gdy się to tu działo, Gniewosz powracał od księcia, szukając wojewody. Nie znalazłszy go, nalegając mocno, od dworu jego dostał wiado-