waszej. Możesz się książę trzymać niewiem jak długo, w końcu wpadniesz w ręce moje — to nieochybna...
Probował się Biały uśmiechnąć jeszcze, lecz na wpół zarysowany uśmiech jego, zmienił w wyraz troski, nim rozkwitnął.
Sędziwoj[1] stojąc mówił ciągle.
— Wierzaj mi, książę, słowo rycerskie daję wam — ocalić was pragnę, a ocalenia innego nie widzę nad pokorę i zwrócenie się o łaskę i przebaczenie do króla.
Biały się porwał z siedzenia.
— Ale ja chcę, ja muszę mieć dzielnicę moją — zawołał — to co mi Kaźmirz zapłacił za nią, szyderstwem było nie ceną... Należy mi Gniewków, Kaźmirz niechętnym był dla mnie, uciekać musiałem od gniewu jego... Dzielnica mi się należy...
— Nie przeczę, że i żal i prawo jakieś książę mieć możesz — rzekł Sędziwoj[2] — ale łatwiej zyszczesz wyrozumienie i łaskę, gdy prosić zechcesz, gdy do serca króla się odezwiesz, niż wyzywając go. Potężnym jest, obraża go to... Król Węgier, Dalmacyi i Polski mocen jest przecie pokonać was, a jeśli nie wywiera całej siły, to dla tego tylko, iż nadto jest jej pewnym...
Biały podparł się na ręku i zadumał.
— Niech miłość wasza rozważy, porachuje co lepsze — dodał Sędziwoj[3]. — Ja zmuszać go ani