chcę, ani mogę, ale proszę byś litość miał nad sobą.
— A wy mi za króla ręczycie? odda Gniewków mój? — zawołał nagle Biały, podnosząc oczy.
— Ja ręczę za to tylko, że waszą sprawę całą siłą moją, popierać będę — odezwał się Sędziwoj[1].
Nie polecono mi nic — to co czynię, z własnego serca i popędu robię — król nie wie o tem. Użyję wszelkich środków, abym wymodlił u Ludwika przebaczenie...
— Przebaczenie! — podchwycił urażony książę — ale ja ani łaski ni przebaczenia nie żądam — chcę sprawiedliwości!
— Król jest w swem prawie — odparł Sędziwoj[2]. — On wam nie odebrał Gniewkowa, spadkiem po Kaźmirzu go wziął. Nie pokrzywdził was — ale litościwym być i względnym może...
Zachmurzyło się oblicze książęce.
— Wierz mi, wojewodo — rzekł — tak mówiąc my nic nie sprawiemy.
— Boleć mnie to będzie — rzekł Sędziwoj[3] — a no, inaczej ja nie mogę...
Przerwała się rozmowa na chwilę, wojewoda nalał kubki, podał jeden księciu, a widząc że do ust niosąc swój zawahał się Biały, jakby czegoś w tym napoju obawiał, uśmiechnął się dumnie.
— Oto piję sam — rzekł urażony. — Masz więc