kają, a ziemian już połowy nie stało... Wielkopolanie co mnie w to wciągnęli, opuścili... znikli.
Wolałbym był Boga chwalić u Śgo Benigna.
Zadumał się bajarz stary.
— A! tak — rzekł — wino było dobre, ale strawa brzydka i księża surowi... Wolę tu albo we Drzdenku, choć tam mnie piwskiem poją.
Przeszedł się książę po izbie.
Czas uproszony do namysłu jeszcze był nie upłynął. Jednego dnia napadła go chęć wojowania; kazał częstokoły bić na wałach i natychmiast odwołał rozkaz...
Ciągnęło się tak dni kilka. Nikt już nie mógł odgadnąć co książę myślał, ale ci co do niego przystali, coraz mniej mając w nim ufności, uchodzili.
Jakieś tajemnicze przygotowania zaczęły się około księcia, wysłał Gniewosza, nie pytał już ani o Złotoryę, ani o Szarlej — i — niespodzianie zniknął w nocy...
Buśko tą razą mu towarzyszył, Lasoty nie brał z sobą.
Jednego ranka siedział w Wielkiej Wsi Dersław od skwaru się schroniwszy do chłodnej izby, w której ciemność panowała — i, prawdę rzekłszy, drzemał, gdy usłyszał w progu powitanie.
— Niech będzie pochwalony.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom III.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.