ścią można było zaradzić. Gerarda obawiać się musiano, znano go ze sławy jaką miał że nikomu nie przypuszczał. Trudniej było na prędce zamek ubezpieczyć...
Brakło mu murów okólnych w części znaczniejszej, zastępowały je starodawne ściany z drzewa, obyczajem odwiecznym grubo tylko gliną pooblepiane... Gdzieniegdzie przekopy się pozasypywały — a i w pośrodku nie stawało wiele rzeczy do odpierania silnego napadu.
Gerard objąwszy zamek, obszedłszy je w milczeniu, natychmiast wziął się do tego co najpilniejsze było. Ludzi z miasteczka kazał spędzić do przekopów... i swoich nad niemi dziesiętników postawił. Zaczęto oprawiać ściany i lepić je, zatykać w nich wyłomy, umacniać bramę i przystęp do niej czynić trudniejszym...
Z miasta też nakazano wozić kamień, gruzy[1] wszystko co do obrony służyć mogło. Przyjaciele Gniewkowscy księcia byli zmuszeni przeciwko niemu dostarczać broni. Nie było rady, czyniono to niechętnie lecz — musiano.
W bardzo prędkim czasie zamek wyglądał lepiej daleko niż kiedykolwiek był za księcia — ale mrucząc i utrapieni podwodami a służbą zamkową mieszczanie odgrażali się szydząc że mimo to wszystko — byle ich pan przyszedł — nie utrzyma się Gniewków ze swą załogą.
- ↑ Błąd w druku; najprawdopodobniej brak spójnika i.