Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom III.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

Szło to z nadzwyczajnym pośpiechem, a stary, który doradził ten sposób okrutny — przestrzegł też aby nie podpalano póty, dopókiby jak największa ilość drzewa nie była do koła zwieziona. Ludzie miejscowi wiedzieli dobrze gdzie ściany były najsłabsze, spróchniałe, stare, i tam właśnie stosy największe podkładali.
Chociaż szło to bardzo żywo, z ochotą wielką, jednakże nim dokoła obwodu narzucono suszy dosyć — wieczór nadszedł.
Sasy i ciury książęce obozowali odpoczywając do koła, książę i Ulryk w domu sołtysa znaleźli wygodną gospodę. Mrok już padał, gdy dano znać że podpalać czas, aby wojsko było w pogotowiu...
Z uporu Gerarda, którego dobrze znał Ulryk, wnosił że gotów rozpaczliwą uczynić na nich wycieczkę...
Biały, gdy przyszła chwila stanowcza stał się ponurym i milczącym. Ogień podkładać pod własne gniazdo swoje, zdawało mu się świętokradztwem, lecz, uległ namowom, lękając się szyderstw Ulryka...
Wieczór był pogodny i cichy... głuche milczenie na zamku panowało — gawiedź miejska, jak każda jej podobna, radująca się szkodzie i złemu — zaczęła biedz niosąc pozapalane głownie i drzazgi smolne... Dokoła migały te rozsypane ogniki, a wkrótce gęste kłęby dymu poczęły się