chetnym, pełnym uroku — bo wówczas bolał po stracie żony — Fryda nie mogła się oprzeć rozczarowaniu...
Chciała jeszcze mieć wiarę w niego, przyoblekała go w to wszystko czego mu brakło — lecz codzień nędzniejszym, słabszym, prawie pogardy godniejszym się jej pokazywał.
Cierpiała okrutnie.
Niechby był choć dla ludzi, choć dla świata, takim jakim go ona mieć chciała dla siebie! I to było niepodobieństwem.
Widziała z oburzeniem że Buśko kochając go, litował się nad nim, a w niego i w charakter męża nie wierzył...
Uczyła go mówić — obchodzić się z ludźmi, codzień powtarzała co powinien był poczynać, jak się stawić — książę słuchał jej wprawdzie, lecz nie dobyło to z niego iskry życia.
Siadał lub kładł się z rękami założonemi pod głowę, kazał śpiewać sobie, bajać — bawił się żartami płochemi — prawił o niemożliwej przyszłości, o skarbach, o królestwach, o wielkości — a nie umiał nic zrobić, aby te sny urzeczywistnić.
Nieustannie podbudzany rzucał się gwałtownie i opadał na siłach.
Z myślami temi o człowieku dla którego miłość dawna jej stygła, chodziła Fryda po pustym zamku.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom III.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.