Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom III.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

Przeciągłe odpowiedziało milczenie; wstał Dersław.
— Między słowem, pismem, a czynem szerokie pole — rzekł.
Król, co takie swobody wielkie nadawał, w Koszycach przecie głodem was morzył i więzieniem zmuszał, abyście te łaski przyjęli.
Panowie piszą inaczej, a inaczej czynią... Wiatr to te obietnice... Co nam po nich? Pan nie swój, obyczaj mu nasz i kożuchy śmierdzą, córka też obcą nam będzie, mąż jej obcym — pójdziemy pod panowanie niemców...
Nam Piasta trzeba i do ich krwi powrócić...
Nikt nie przeczył — lecz wielu mruczało.
— A zkądże go wziąć?
Odezwał się z kąta jeden.
— A cóż? gromadą iść do Białego, pomagać mu... Niech się potrzyma... weźmiemy go sobie... Warchoł niczego...
Wstał Dersław.
— Mów raczej, że warchoł do niczego, — krzyknął. — Popytajcie tu przytomnych Wyszoty, Przedpełka i Szczepana co go z Dyżonu wywieźli, jako mącił a plątał im co dzień co innego pragnąc. — Widzieliśmy jako się rzucił na zamki, zdobył ich kilka a potem poddał, gdy się mógł trzymać.
Teraz go Jaśko Kmita z Bartoszem potłukli