— Czasowi to zostawcie — i nie myślcie o innym — zyszczemy go... Teraz o tem mówić, a króla i królewskich oczy nań ściągać — niepotrzeba...
Już wiem, że — gdy pora nadejdzie — gotowym go znajdziemy.
Dersław, który pochylony słuchał — zamknął cichą naradę słowy[1]
— Gniewkowskie książątko... aby ludzi nie bałamuciło, głów darmo nie zawracało, i krwi nie kosztowało napróżno, potrzeba zdać na jego własne losy...
Nikt się za Białym nie ujął, owszem Wąż rzekł, pogardliwie ramionami ruszając...
— W Złotoryi się on nie utrzyma długo... Jaśko Kmita, Bartosz z Więcburga, a pono i Kaźko szczeciński[2], który im w pomoc ma iść, zmogą wywłokę, ani mu ci z Drzdenka będą posiłkowali, choć siostrę ich wziął, słyszę, sobie — bo się ulękną.
Zbójów i włóczęgów tylko kupę ma...
Za tem niektórzy z poważniejszych o Mazurach szeroko i długo mówić poczęli, jako był ród ludzi rządnych, surowych, ale mocnej dłoni.
Wspomniał ktoś Opolskiego Władysława, ale przeciwko temu zaraz się głosy ruszyły, niemcem go zwąc — Kaźko Szczeciński, choć wielu miał przyjaciół, na pana też nie widział się im stworzony, bo miał to co i Biały — gwałtowność wiel-