nych, do napadów śmiałych równego sobie nie miał.
W istocie Bylica miał węch drapieżnego zwierza, miał zręczność rysia lub żbika, który zasadza się w gąszczy i pada na swą pastwę jak piorun z góry.
W ciągu tych kilku miesięcy, z kupkami ludzi, jak on sam zwinnych — wyrywał się z zamku wielekroć, i, choć na niego czatowano, nie dając się pochwycić — napadał na sioła, na dwory, na małe oddziały wojsk, nie dając im spokoju. Grabieże te udawały mu się szczęśliwie a wiele szkód przyczyniały Sędziwojowi z Szubina.
Przyszło do tego, że oddziały prowadzone przez niego z Kujaw się posuwały w głąb wielkopolski, porywały co mogły, a gnane, schraniały się w mury zamkowe. Książę z nich równie korzystał jak dowódzca, który lwią zawsze część łupu, umiał sobie przywłaszczyć.
Największym zyskiem było to, iż się Złotorya obraniała, i opędzała...
Sam książę w grabieżach tych i wycieczkach nie brał czynnego udziału, lecz — zdało mu się że niemi rozporządzał. A że, gdy mu się powodziło — rósł na duchu wielce Fryda miała tę pociechę, iż ciągle prawie widziała go zajętym swą sprawą, wcale nie myślącym o tem, aby uległ przewadze Sędziwoja i uląkł się sił jego.
Książę rachował wielce na umiejętność Hanki,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom III.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.