Ustawiono jeden z nich przy wrotach, drugi w miejscu najsłabiej obronnem.
Oręż odebrany jeńcom posłużył do uzbrojenia najmężniejszych ludzi... Postawiono czaty, a Bylica, pomimo niebezpieczeństwa na jakie się narażał, wybiegł konno aby dostać języka. Po kilku godzinach powrócił czwałem zdyszany, niosąc księciu, który z podworca nie schodził, wiadomość, że wszystkie siły Sędziwoja i Kmity, pomnożone zastępem który przywiódł z sobą Kaźko Szczeciński, ruszyły z obozowisk i ciągnęły na Złotorją.[1]
Nie strwożyło to księcia — pragnął tylko aby co najrychlej rozpoczęła się walka, dopóki czuł ogień w duszy...
Nie zdejmując zbroi, którą był wdział we dnie, nie myśląc o spoczynku, zapominając o Frydzie, książę spędził noc całą na obchodzeniu blanków, baszt, murów i przemawianiu do ludzi, którym kazał beczki wytoczyć.
Sam upojonym był jakiemś rozpaczliwem zemsty pragnieniem. Przychodziło mu już na myśl, iż niepotrafi się dłuższy czas ostać... Chciał ze czcią zginąć przynajmniej.
Dręczyło go i to, że Kaźko Szczeciński, tak blizki powinowaty szedł przeciw niemu, zamiast być pomocą — że wszyscy, nawet bracia Frydy opuszczali go... że pozostał sam — i bezsilny.
Burzył się w duszy i żądał boju, któryby go mógł upoić i nasycić.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Złotoryą.