Rzuciłby się był na zuchwalca, gdyby mury ich nie dzieliły.
Do późnego wieczora trwały coraz odnawiane porywy z różnych stron i próby wdrapania się na mury, wszędzie ze szkodą odparte.
Książę, ciągle latał, podżegając, obdarowując, zachęcając i sam na żadne nie zważając niebezpieczeństwo...
Wieczorem, gdy oblegający do obozu się już cofnęli, który tuż u zamku się rozłożył... i szeroko rozciągnął, tak aby żywa dusza wymknąć się nie mogła z niego — załoga obawiając się niespodzianego jakiego napadu, pozostała z murów nie schodząc...
Fryda, która przez cały ciąg dnia tego, stała na baszcie, zarówno z Białym rozgrzana widokiem walki, w końcu osłabła i znużona musiała pójść spocząć. Oko jej, które policzyło wszystkich bojowników i własną moc — przewidywało że najrozpaczliwszy opór nie podoła przemagającemu wojsku Sędziwoja...
Cud tylko mógł ocalić Białego...
Lękała się aby i on, nie strwożył się w końcu...
Lecz chwila tego opadnięcia na siłach jeszcze nie była dlań nadeszła. Biały wbiegł za nią do komory, pierwszy raz dnia tego zdejmując szyszak z głowy potem oblanej.
Twarz miał pogodną zwycięzcy i postawę dumną.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom III.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.