mu śpiewam, gdy smutno to z nim płaczę, a gdy głodno — mrę jako i on.
— Posłano cię czyś sam z zamku uszedł... pytał wojewoda.
— Sam, sam — bijąc się w piersi począł bajarz[1] — Nudno mi się zrobiło siedzieć tam zamkniętemu...
Wojewoda i Bartek ciekawie mu się przypatrywać zaczęli, a badawcze ich spojrzenia poniekąd zmięszały Buśka, chociaż starał się butno nastawić.
— Z czemżeś to przyszedł, mój człecze — odezwał się Sędziwój.
Po krótkim namyśle, Buśko rzekł.
— Z prośbą, z prośbą, ino nie od pana, bo on nadto hardy, aby prosił o co... ale od siebie, od siebie — królu mój...
Milczał patrząc nań pilno wojewoda. Buśko też cedził wyrazy, badając jakie robią wrażenie...
— Z prośbą, z próśbeczką — rzekł.
Mnie się widzi, panie wojewodo, królu mój, że gdyby księciu kto dobre słowo powiedział, cała ta niepotrzebna wojna by się skończyła.
Sędziwój podumał.
— Alboż na słowa z nim można co uczynić? — odparł — poddał się raz i nie strzymał przyrzeczenia...
— Panie mój? a król też dał mu co! choć na obwinięcie palca! — pochwycił Buśko[2] —