Buśko — boć trzeba go przekonać, namówić trzeba. On ani myśli o poddaniu się i — będzie do ostatka walczył.
— Do ostatka chleba — przerwał Bartek szyderczo — a tego, my wiemy, że już niewiele macie...
— Do głodu daleko — rzekł Buśko. — A no — jak wola wasza...
To mówiąc, na kołpak, który w ręku trzymał popatrzał, i cofać się zaczął.
Wojewoda, choć tak ostro go zbył — nie rad puszczał z niczem. W istocie chciał skończyć co rychlej z warchołem i gotów był do umowy przystąpić, godność swą tylko musiał poszanować i nie okazywać żądzy zbytniej ani pośpiechu.
Buśko już szedł, gdy zawołał za nim.
— Powiedz księciu swojemu, że dobrze uczyni gdy rychlej się podda — bo prędzej później musi to uczynić — a dziś — możeby król łaskawszym był...
Zawrócił się bajarz...
— Odemnie co posłyszy, nie wiele ważyć będzie — rzekł cicho — weźwijcie na rozmowę...
Wojewoda potrząsnął głową.
— On niech o nią prosi — rzekł krótko... i wszedł do namiotu.
Tak z małem czem Buśko musiał powracać. W drodze ci co go poznali jako sługę księcia poszturgali go trochę, obronił się im, błaznując.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom III.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.