Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 036.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Im się bardziéj zbliżali, tém światło większą łuną na nich biło; wrzawę, śpiewy, gęśle słychać było coraz donośniejsze.
— Król bez wątpienia... powtarzano.
— I wesoło tam około pana naszego — mówili — w dobry czas ku wieczerzy przybywamy. Ani chybi téż z królem Krysta być musi, a kto rad się jéj uśmiecha, choć w oczy jéj zajrzy...
Z wesołemi śmiechy i okrzyki, Boleszczyce się ku wrotom zbliżyli, gdzie czeladź stała liczna — daléj konie powiązane do żłobów stojących w dziedzińcu rzędami. — Inne czeladź w rękach oprowadzała.
Przez okna, których otwarte okiennice na oścież stały, w środku widać było pochodniami oświecone izby, z których wesołe śpiewy i brzęczenie muzyki dochodziło.
Zaledwie Boleszczyce w dziedziniec wjechali, zewsząd ich pół-głosami witać poczęto. — Tu téż dla czeladzi prawdziwie królewską ucztę zastawiono. Beczki stały gęsto, kubki i czerpaki przy nich, chleb leżał stosami, séry bielały na słomianych matach i woń pieczonego mięsiwa rozchodziła się do koła.
Drzwi i okna oblegała czeladź i dwór strojny i zbrojny bogato, ludzie orężni w pięknych sukniach.
Tuż pod złocistém okryciem, aż do ziemi spadającém, dwóch ludzi zwolna przeprowadzało pię-