Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 039.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rękę jednę na poręczy trzymając, drugą wyciągnąwszy ku pięknéj niewieście, którą miał obok siebie.
Twarz jego, choć zmęczona, piękną jeszcze była, nadewszystko dumy, siły, namiętności i ufności w siebie pełną. — Króla w nim znać było zdala, nienawykłego ustępować nikomu, Gorzały ogniem jakimś wewnętrznym rozpłomienione, żywo biegające oczy — usta wydatne, wydęte były i mięsiste, policzki okrywały rumieńce silne, czoło miał wyniosłe, nos orli z nozdrzami rozdętemi.... Po twarzy widać było gdzieniegdzie krwią wzdęte żyły, zdające się skórę podnosić, jakby im pod nią ciasno było. Z królewską dumą na twarzy téj łączyły się królewska ludzi pogarda i pycha niezmierzona. Młode i zdrowe lice, życie i trudy jego już pofałdowały były i zmięły, wyciskając na niém ślady burz, przez które przeszło zwycięzko.
Oczy czarne czasami zmrużał dziwnie, niekiedy usta oddymał, srożył się i marszczył, na chwilę prawie spokoju nie dając obliczu swemu. Biegały po niém prądy różne i widome dla wszystkich, bo się z niemi ukrywać nie chciał i nie potrzebował.
Gniewy, radość, szyderstwo, oburzenie, zniecierpliwienie, przelatywały jak chmury po niebiosach, mieniały się, nikły, wracały, tak, że kto chciał czytał w téj twarzy na oścież stojącéj, co się działo w duszy pana.