Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 054.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sługiwali. Niektórzy, co synów i młodzież zabrali na radę, nią się wyręczać mogli. Wszyscy téż naówczas nawykli byli do najtwardszéj pracy i nikt się od niéj nie wymawiał, a chlubę z tego ciągnął, gdy sam sobie we wszystkiém dawał radę.
Trzech Toporów, którzy tu przybyli pierwsi, bracia Starżowie, nie długo pozostali sami, zjawiło się wnet dwu innego rodu, a po nich pięciu Toporów, których Kołkami zwano. Witali się jedni, drudzy mniéj znani sobie, bliżéj dopiéro zapoznawali.
Wszyscy podesławszy opony z koni zdjęte na ziemi się porozkładali, bo jak czeladzi i wozów, tak namiotów téż nikt nie brał z sobą, trzeba było pod dębem się chronić...
Obojętna poczęła się rozmowa co i gdzie się w okolicach działo, jak stało we dworach, osobliwie tych, które jeszcze po kijowskiéj wyprawie i swawoli służebnych, do ładu przyjść nie mogły.
Posępni byli wszyscy i nie zbyt radzi wiecowi; nie małą bowiem rzeczą było na owe czasy, zjeżdżać się niechętnym i poróżnionym z królem, który o zdjęcie głowy z karku ziemianinowi nikogo nie pytał, nikogo się nie zwykł był radzić, a gdy ukarać postanowił, sądów nie zbierał, posyłał siepaczy swych i ścinać kazał, tak dobrze prostego człeka jak najmożniejszego władykę. —