Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 063.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ukaże, wołają nań, zbieg, włóczęga, na gałąź z nim, łeb mu ściąć.
A jakżeśmy nie mieli uchodzić z Kijowa, gdy nam dobro nasze czerń łupiła? Mnie, żonę i siostrę parobcy wzięli... Powiesiłem ich obu — tak należało. Baby nie winne nic...
Za tém począł się taki gwar, coraz podnoszących głosów, iż już nic posłyszeć nie było można, nikt nie hamował wrzawy, okrzyki namiętne wznosiły się ze stron wszystkich.
Nie rychło poczęto syczeć, lecz gdy jedni milkli, drudzy się wyrywali z żalami i skargami, którym końca nie było...
— Chodził Tomko Swadźba do króla, chcąc go przebłagać — rzekł ktoś z tłumu, do nóg mu padł z pokorą, a nie był winien więcéj tylko że z Kijowa bieżał i sześciu parobków co mu dom skazili, wieszać kazał. Ścięto go przeto bez litości...
— Nie przebaczy żadnemu! potwierdził inny.
Stary Topor podniósł do góry siekierkę na znak iż mówić chciał, i uciszyło się jakoś powoli, zatém on zabrał głos.
— Nie tak bywało, rzekł za Mieszka starégo i za Bolka Chrobrego. Królowie surowi bywali, ale sprawiedliwi, bez rady téż swéj nie czynili nic. Ziemianie do nich szli jak dzieci do ojca, we wszelkiéj potrzebie. Ten znać innéj nie chce tylko swoją wolę, swój miecz, my u niego z czer-