Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 066.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Kaniowa ów łysy, mały człeczek, napuszył się i ostro stanął przeciw Starży.
— Widzicie przecie że choć téj krwi co oni, tu z wami jestem, a nie tam z niemi! Więc nie wszystkie Kaniowy z nim. A że się znalazło kilku co mu dworują, co przy nim wiszą, a co ród winien!
— Winien — przerwał Starża — ich tam najwięcéj, waszych Mszczuja synów! Jakuszowieckich waszych krewniaków. Czemu tam nie ma moich, albo i drugich?
— Jako żywo, odparł rozjątrzony Kaniowa, nie sami tam nasi koło niego, są Śreniawy, są Drużyny...
— A waszych najwięcéj! powtórzył Topor gniewnie.
— Każdy za siebie odpowiada — odezwał się zwadę uśmierzając Biskup — nie ród winien a ludzie.
Stary Kaniowa cofnął się gniewny, pomrukując i zapalczywe rzucając wejrzenia.
— Brat mój przecie Biskupem we Wrocławiu — krzyknął odchodząc, azali i jego winić będziecie?
— Winni ci wszyscy co królowi dopomagają do swawoli, mówił Topor. — Gdyby ich z sobą nie miał, siły by mu do znęcania się nad nami zabrakło; gdyby nie Kaniowy, Śreniawy i Drużyny owe, nie ważył by się.