Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 078.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stko będzie pogotowiu i oni z nim pójść nie odmówią, nad ranem koni dosiedli i do domów odjechali. — Inni téż ręce mu dali na to, że go w ucieczce osłonią. Sam jeden pozostawszy, Mścisław się wreście znękany na ziemi rozciągnął i usnął głęboko.
Dzień już był gorący i słońce wysoko, gdy się obudził, bo mu nad głową kukułka śpiewała... Koń jego sam jeden już się na łące wypasał, bo wszyscy towarzysze się rozjechali. Mścisław śnił o pięknéj Kryście, że ją królowi wydarłszy, gnał z nią w nad Łabiańskie lasy...
Zemsta, którą żył cały, rozbudziła go, — nie widział trudności, nie wierzył w przeszkody żadne, nie lękał się niebezpieczeństwa, dwojaka namiętność czyniła go ślepym i głuchym.
Potęga królewska, czujność straży, warowny zamek go nie ustraszał... W kilkanaście koni był pewien zwycięztwa i już mu się uśmiechało ono. — Spojrzał na słońce i pobiegł, czasu nie tracąc po konia...
— Choćbym sam jeden miał się porwać — mówił w duchu, choćby mnie oni wszyscy porzucili i nie strzymali — pójdę sam! Z gardła mu ją wydrę! Nawinie mi się, tém gorzéj, nie zlęknę się go; a zabije mnie — niech krew niewinna padnie na jego głowę.
Tak marząc Mścisław konia pochwycił, do-