Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 094.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sko, i coraz w tę stronę spoglądał. Mścisław odarty stał nieruchomie.
Wszyscy na niego i na króla patrzali na przemiany, drżąc, jak się skończy ta sprawa. Lecz wkrótce Bolesław, jakby chciał okazać, iż go Mścisław nie obchodzi wcale, na co innego wejrzenie odwrócił. Począł się wpatrywać w kleryka, którego Skarbny wziął z sobą do wywoływania i liczby.
Był to biedny wyrostek, żółty, chudy, wynędzniały, z twarzą długą, oczyma niespokojnémi, rękami długiemi, które z pod szaty nazbyt obcisłéj wystawały — niepozorny i wylękły. Pełnił swoją powinność poddając Skarbnemu nazwiska ziem i powiatów, ale oczy jego, co nigdy tyle złota nie widziały, chciwie biegały po kupach tych bogactw, coraz się powiększających. Widok skarbów, które u stóp jego leżały zrzucone jak drzewo, mięszał go widocznie. Śmiał się do nich, poruszał, ciekawie wpatrując, zapominał się i ręce ku nim wyciągał, to za głowę się chwytał z podziwu i szału; słowem, widok bogactw królewskich przytomność mu odbierał.
Skarbny widząc go tak rozgorączkowanym, parę razy za suknię pociągnął, aby się opamiętał, że przed obliczem króla stał. Nic to jednak nie pomagało.
Bolesława śmieszył ten kleryk biedny, jakby dla zabawienia go był tu ściągnięty. Oczów już