Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z niego nie spuszczał, usta mu się do śmiechu krzywiły, a ramiona drgały, jakby go tłumił w sobie. Nagle z siedzenia zagrzmiał straszny głos pański:
— Klecho! co ci jest?
Wszyscy się ruszyli, król wskazał ręką na kleryka. Strwożył się człek biedny, ale nie wierzył, aby o niego chodziło. Skarbny za ramię go pochwyciwszy, dał mu znak, iż król go pyta.
Naówczas wyrostek ów z trwogi prawie tracąc przytomność, padł na kolana drżący i rzekł składając ręce, zwrócony ku panu:
— Panie! nie jestem winien!
Rozśmiał się król z trwogi i zawołał powtórnie:
— Co ci jest, iż tak niespokojnym się stałeś?
— Miłościwy panie — począł zawahawszy się kleryk, który i teraz oczów nie spuszczał z kup złota. — Przebacz mi miłościwy panie, widok tych skarbów i twojego majestatu, omamił mnie, iż przytomność utraciłem... Porównywałem je z moją nędzą i ubóstwem, myślałem jakby z tém złotem szczęśliwym być można.
Bolesław rozśmiał się szydersko, sparty na ręku patrzał ciągle na wylękłego, klęczącego przed sobą klechę, wszyscy milczeli, czekając jak się to zakończy.
— Cóż? Klecho? chciałbyś mieć dużo tego złota! — zapytał król.
Uśmiechem jakimś rajskiego wesela, rozjaśniła