Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 102.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jéj kibić obejmowała i do stóp spadała fałdami gęstemi.
Przed nią w progu stał Mścisław w brudnéj sukmanie, czapkę trzymając w ręku i oczyma gorącemi, załzawionemi pożerał żonę. Patrzał na nią, drżał, mówić nie mógł, płakał jak nie mężczyzna, jak matka co dziecię straciwszy, nagle je odzyskuje. Kryście, widok męża, od którego król ją porwał, odjął przytomność na chwilę, lękała się, aby ją nie zabił. A Mścisław stał oczarowany nią, oniemiały, bezsilny, tak że choć tu życia swojego nie był pewnym, gdyby go pochwycono, choć rozmówić się z żoną pilno mu było, zapomniał o wszystkiém... patrzał tylko... Spoglądali tak na siebie, czytając w swych twarzach, ona szukała w nim co przyniósł z sobą, zemstę czy przebaczenie, on patrzał czy w niéj tę miłość znajdzie jeszcze, dla któréj życie ważył. Niewiasta prędzéj zrozumiała go i ochłonęła z przestrachu. Swawolna była jak dziecię, ale bystra i pojętna, przez czarne jéj źrenice błysk jakiś przeleciał.
— Krysto moja! Krysto! — zawołał mąż ręce ku niéj wyciągając. — Nie! tyś o mnie zapomnieć nie mogła, ty taki tęsknisz za mną... ty do mnie powrócisz. Mów Krysto moja...
Spuściła oczy niewiasta i usta się jéj zacięły; z pod brwi rzuciła oczyma wylękłemi, jakby go chciała badać jeszcze i żywo rzekła.