Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 108.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Już wchodziła po cichu do komory, stanęła w progu, zawróciła się niepewna.
Wtém i drzwi się uchyliły od sieni, w szparze ich widać było Borzywoja Boleszczyca, który śmiał się i mrugał ku pięknéj niewieście. Krysta się zarumieniła. Wszedł. Obejrzał się dokoła, ona do okna pobiegła i wychyliła niem rozglądając po podwórzu, a podniósłszy się pogroziła zuchwałemu.
Niby mówiła, jak śmiał przychodzić tak poufale? ale widać było, że się wcale nie gniewała. Borzywój dnia tego nie pojechał z braćmi w orszaku, uczynił się chorym, może umyślnie, dlatego, aby chwilę upatrzywszy bezpieczną, zejść Krystę samą jedną.
I on i Zbilut i wielu innych się w niéj zdala rozmiłowywało. A ona? wszystkim hołdom rada była, oczyma wabiła, ustami łajała, nie odstręczając żadnego. Była tak zalotną, że się i gołębiom na strzesze wdzięczyć była gotową, tak ją nieszczęśliwą stworzył Bóg, na własne i ludzi utrapienie. Nie czuła się winną, zdawało się jéj, że nie mogło być inaczéj. Była tak piękną, juści wszyscy się w niéj kochać musieli a jéj, ot tak, biedaków żal było.
— E! ty, ty! — szepnęła niby gniewnie — po co bo ty tu? po co!
— Złoto moje, królowo moja! aby ciebie zobaczyć...