Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 109.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Chciał się Borzywój zbliżyć trochę, furknęła.
— Stój zdaleka, a nie to zawołam na dziewczęta...
— To co? powiem, że pańskiego dobra pilnuję! — odezwał się Borzywój wesoło — a dziewki żadnéj téż niema, bo wszystkie na wałach.
Zarumieniła się Krysta i parsknęła.
— A no! stój zdala, bo oknem zakrzyczę!
Lecz mówiąc tak groźno, rozśmiała się dziwnie, głos jéj dźwięczał pychą, dumą, zalotnością i niepokojem, oczy to w niego topiła, to gniewnie odwracała...
Borzywój ciągle starał się przybliżyć.
— Dajże ty mi pokój, ty jakiś! — wołała nań przestawszy się śmiać. — Doprawdy wydam cię przed panem, zobaczysz co będzie!
Rączką na gardło pokazała.
— Nie wydasz i nie powiesz, boś ty dobra i litościwa — rzekł Borzywój — zresztą niema co i gadać przed panem. Albo to on nie wie, że się wszyscy do jego Krysty palą jak pochodnie, a Krysta strzela oczyma i śmieje się ze wszystkich.
Krysta się nieco obraziła, dumną minkę zrobiła.
— Albo co? — podchwyciła — strzelam oczyma? Na to je mam, abym niemi strzelała... no, i śmieję się!! bo wszyscy sobie coś myślicie, a to nieprawda! nieprawda! Patrzcie go! jakiś!