Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 112.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dajcie na drogę, jak mam iść za waszą sprawą bez gościńca? Nie pójdę!
Krysta się rozśmiała zimnym śmiechem zalotnicy, która rozumieć niby nie chce tego, o czém wié doskonale, i główką pokręciła.
— Jeszcze czego!!
Ale stała w miejscu i choć niby pierzchnąć się zabierała, nie uciekała. Dopiero gdy Borzywój przyskoczył chcąc ją pocałować, popchnęła go silnie od siebie i pędem wpadłszy do komory, nim ją zaryglowała za sobą, główkę mu jeszcze pokazując, krzyknęła.
— Idźże mi zaraz... wszakżeś zapłacony! idź!
Borzywój odetchnął ciężko, popatrzał groźno, zawrócił się niechętnie i wyszedł nareście.
Zamkniętéj w komorze niesposób było usiedzieć długo, odsunęła zasuwę, wysadziła głowę, obejrzała się i wyszła. Sama się sobie uśmiechała, ale jéj było bardzo smutno. Siadła na ławie, sparła się na ręku, dumała potrząsając głową.
— Co mi tam wszyscy oni! — mówiła sobie — Król mnie porzucić nie może, o nie! Ile razy mnie zobaczy, zaśmieją mu się oczy, choćby z gniewu krwią zapłynęły. Królowa postarzała i wciąż płacze. Łzami ich nie przytrzymać, odpędzić chyba, wszyscy oni łez nie lubią. Im trzeba ust co się śmieją, choćby dusza płakała, o! ja to wiem co im trzeba!! Ja wszystko wiem, wszystko... choć nie wiem jak? kto mi to mówi?