Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 122.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mówiąc słowa, nie oddawszy pozdrowienia, Bolesław zajął swe siedzenie królewskie i nie wskazując biskupowi ławy obok siebie, jak należało, zapytał go szorstko:
— Czego chcecie odemnie?
Biskup długo wprzód oczyma króla mierzył, jakby się namyślał albo modlił w duchu, postąpił krok naprzód i począł zwolna a spokojnie:
— Miłościwy panie! nie ja do ciebie przychodzę, ale we mnie i ze mną kościół, matka nasza. Nie zważajcie na mnie, pomnijcie, że ja nie z siebie mówię, ale z jéj rozkazania, nie po méj ale po jéj woli...
Tu poczekał trochę, a gdy król milczał gryząc usta, po chwili mówił daléj.
— Miłościwy królu! milczała matka ta długo i płakała, dziś przez usta moje do dziecka przemówić musi, nadszedł czas.
Płacze ta matka, płaczą bracia twoi, królu, patrząc na to co się dzieje.
— A cóż się dzieje? — zapytał król szydersko i wyzywająco.
— Dzieje się źle — ciągnął biskup daléj — jeżeli wy królu nie wiecie nawet, iż się źle dzieje. Przecież z wysokości tronu waszego jęki kraju słyszećbyście powinni, a staliście się mu katem, gdy ojcem być powinniście.
Król poruszył się i rzucił na siedzeniu, lecz nie rzekł nic jeszcze.