Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 129.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Biskup popatrzał nań, podniósł prawicę i przeżegnawszy nią króla, jakby odżegnywał złego ducha, krokiem umyślnie zwolnionym, ustąpił nie oglądając się już za siebie.
Gdy mu znikł z oczów, król na siedzenie padłszy, długo uspokoić się nie mógł, podparty na ręku, zgrzytając zębami, rzucając się, półsłowy klnąc pogańskiemi, przesiedział tu sam jeden do mroku. Dwór, który zdala słyszał podniesione głosy, a poznał iż król był w gniewie strasznym, nie śmiał do niego się zbliżać. Nie wchodził nikt, czekano aż uspokoiwszy się, sam zawoła albo wynijdzie.
Mrok już był, gdy nareszcie wstał Bolesław z siedzenia i szybko biegnąc, nasrożony wypadł z izby. Czekali nań w zwykłém miejscu stojący Boleszczyce.
Król podbiegł ku Borzywojowi.
— Ujęto Mścisława? — zapytał.
— Czatują nań, dotąd się nie ukazał pono.
Król nie mówiąc więcéj, poszedł do izby swojéj i psów, które skomląc i wyścigując się go witały.
Na Mścisława czatowano, lecz Krysta, co go wydała sama, choć miała poręczenie, że mu nie wezmą życia, ulękła się już własnéj zdrady.
Krysta płochą była, zepsutą ale słabą istotą. Wiatr nią miotał różny, skłaniała się w tę stronę w którą powiał.