Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 132.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żem ja tobie kazała, niech ucieka i mnie nie przeklina... Ludzie podsłuchali, wygadali, zdradzili... niech ucieka... Ciarko! ty to zrobisz dla mnie?
Ciarka, która w ręku sznur bursztynów trzymała, zawołała żywo.
— A no, jeśli go poznam, klnę się uczynię jak każecie... powiem mu wszystko... Niech uchodzi, nawet pójdę za wrota...
Krysta ją ku drzwiom popchnęła.
— A idź, a prędzéj!
Ledwie czas mając sznur swój do serca przytulić, dziewczę się chustą okryło białą i pobiegło w podwórze ku bramie.
Wieczór już był, ale ludzi mnóstwo jeszcze z zamku i do zamku przepływało. Król ze swą drużyną wieczerzać miał na grodzie we dworcu, na łące pod Wawelem dla gości stały stoły, ale do nich, oprócz ubogiego gminu, nikt z ziemian się nie zbliżył nawet. Złożywszy dań, natychmiast precz odjeżdżali wszyscy, nie chcąc tknąć ni jadła ni napitku królewskiego.
Oskarżano ich o to przed królem, jako o dowód niechęci przeciwko niemu. Król ramieniem ruszywszy, kazał najuboższą gawiedź najwykwintniejszém karmić jadłem i najlepszym przyjmować napojem.
Stała się pod namioty królewskiemi prawdziwa uczta ewangeliczna, obsiadło stoły żebractwo i co najbiedniejszy lud zgłodniały.