Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 135.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tom ja winien! prawda! — syknął —
— Albo to jednemu się żona sprzeniewierzyła! czy dlatego się ma obwiesić! — ciągnął Borzywój daléj. — Co ty masz dlaniéj ginąć kiedy ona ciebie nie chce? Sama przecież o tobie królowi znać dała...
Mścisław się odwrócił gniewny.
— Kłamiesz! — zawołał — kłamiesz... Ona! to nie może być!
Borzywoj się teraz śmiać począł.
— Ja ją codzień widuję — mówił — my z nią dobrzy druhowie, ona króla kocha a ciebie się boi, wzdryga się na samo wspomnienie twoje. Co ty się będziesz dla niéj marnował! Czy to ona jedna na świecie!!
Mścisław leżąc burczał coś tylko niewyraźnie.
— Słyszysz ty! drabie jakiś! — rzekł — czy ona mnie kocha czy nienawidzi, wszystko mi jedno. Co mi tam, a no ja ją chcę mieć, bom ją wziął, bo moja, i ja ją miłuję, to dość.
— Król choć srogi, zlitowałby się nad tobą — mówił Borzywój — jestem pewny, puściłby cię wolno, jabym ci przebaczenie wyrobił.
— Przebaczenie? — przerwał Mścisław — mnie, on? Pytaj ty czy ja jemu przebaczę?
— Szalejesz, Mścisławie — ciągnął spokojnie Borzywój. — On pan, on król, ty ziemianin prosty! Ja ci rzeknę jedno, daj ino klątwę, że się nie pokażesz więcéj, a Krysty się wyrzekasz, pójdę